
No cóż, nie jest to może najbardziej oryginalna pozycja do rozpoczęcia popełniania recenzji, ale, jako że to najgłośniejsza (sic!) płyta ostatnich tygodni, sama prosi się o ocenienie. I to rzetelne, bo to, pomimo ostatnich osiągnięć, jeden z najważniejszych zespołów rockowych w historii. Balonik pod tytułem Death Magnetic był pompowany do granic wytrzymałości na długo przed premierą. Oczekiwania, szczególnie wśród zwolenników dokonań do ...And Justice For All, były ogromne, jako, że zespół szumnie zapowiadał powrót do korzeni (w zasadzie to samo mówili przed St. Anger, ale to inna historia). Czy album okazał się przełomowym, nawiązującym z powodzeniem do najlepszych dokonań zespołu, czy też może zupełnym niewypałem?
Po tym, jak raczej mało pomysłowe intro przemija, uderza nas... brzmienie! W zasadzie powiedziano już o tym wszystko, ale fani, pomni słynnych koszy na śmieci zamiast werbla na St. Anger byli dobrej myśli, gdy zespół poinformował o współpracy z Rickiem Rubinem przy nowej płycie. Jednak nagranie, niestety pozostawia wiele do życzenia pod względem brzmienia. Jest mało klarowne, w przesadzony sposób przesterowane w momentach, które tego nie wymagają itd. Jest to słuchalne co prawda, ale jednak mogło być pod tym względem, a w zasadzie powinno, zdecydowanie lepiej.
Przejdźmy jednak do samego materiału. Otwierający This Was Just Your Life jest chyba najlepszy na płycie, leci płynnie, wszystko pasuje, ma doskonały refren i zdecydowanie daje nadzieje na udanie spędzony czas na obcowaniu z najnowszym dokonaniem czwórki z Kalifornii. Można się przyczepić do sekcji z solówkami, mogłaby być trochę krótsza, jednak ewidentnie Metallica chciała "przeprosić" krytyków za zupełny brak tychże na poprzednim albumie (co IMHO nie było jego największą wadą). Drugi The End of the Line jest już trochę słabszy, jednak ciągle bardzo poprawny. Niezbyt udana jest środkowa sekcja, niby łagodniejsza, potencjalnie mająca na celu dodania trochę "powietrza" do kompozycji, ale jednak w ostatecznym rozrachunku absolutnie niepotrzebna. Utwór trzeci jest lepszy od poprzedniego, z fajnym, bujającym riffem, sympatycznym pre-refrenem, jednak brzmienie zabija trochę potencjał, sprawiając, że utwór jest trochę przytłumiony. Niemniej jednak, Broken, Beat & Scarred jest kolejnym udanym kawałkiem.
Kolejny na płycie jest pierwszy singiel, The Day That Never Comes. No i cóż, słyszałem już przeróżne opinie na jego temat, jednak moim zdaniem, nie ma zbyt wiele do zaoferowania słuchaczowi. Ewidentna próba nawiązania do takich utworów jak One czy Fade to Black, ze spokojną, balladową sekcją początkową, narastaniem napięcia i rozładowaniem go w końcówce tutaj, niestety, nie sprawdza się. Jedyny naprawdę dobry moment to sympatyczna melodyjka grana pod zwrotką. Im dalej w las, tym gorzej. Denerwująca maniera Hetfielda, wykrzykującego "this I sware" po tysiąckroć prowadzi do prymitywnej galopady a la Iron Maiden ze średnio udanymi solówkami. Lecz nie jest to najbardziej frustrujący moment płyty. Te mają dopiero nadejść.
All Nightmare Long. Boże Święty Kochany, jaki to jest skrajnie nierówny utwór. Poprawne, acz nie rewelacyjne intro przechodzi w złym stylu w zupełnie kwadratowy utwór, upstrzony słabymi riffami i niezbyt chwytliwymi liniami wokalnymi, aż tu nagle... refren! Najlepszy na płycie, doskonały, aż chce się śpiewać razem z Hetfieldem, a nawet riff pod wokalem jest świetny. Cóż z tego, skoro później dochodzimy do kolejnej środkowej sekcji, w której znajdziemy chyba najgorszą solówkę albumu. Często fani Metalliki nie znoszą Slayera, podając za argument rzekomą nieumiejętność wykonywania tego właśnie elementu sztuki gitarowej przez Hannemana i, przede wszystkim, Kinga. No cóż - proponuję przesłuchać uważnie All Nightmare Long i ładnie przeprosić. Na szczęście pod koniec jeszcze raz dostajemy ten rewelacyjny refren.
Kolejne dwa utwory można zapisać raczej na plus. Cyanide, bardzo przyjemny, chwytliwy, niewiele można zarzucić (oprócz może absolutnie niepotrzebnego wyeksponowania basu przed wejściem przewodniego riffu), aż do drugiego refrenu, po którym znowu zaczyna się robić kwadratowo. Lars robi "łup łup łup" i nie dzieje się nic dobrego. Można to nazwać chyba syndromem Death Magnetic, potencjalnie doskonałe utwory są rujnowane przez nieprzystające elementy, burzące naturalny przepływ riffów. Na szczęście w tym wypadku nie trwa to długo i znów dostajemy pod koniec sporą dawkę utworu, który cieszy uszy. The Unforgiven III, oprócz nazwy, niewiele ma wspólnego z dwoma wcześniejszymi częściami "trylogii". I bardzo dobrze, bo po zupełnie nieudanym TU II dostajemy całkiem słuchalny, spokojny utwór. Fortepianowe intro może niepotrzebne, a i reszta utworu mogłaby być spokojnie o 2 minuty krótsza, ale i tak nie jest źle.
The Judas Kiss. Denerwujący riff początkowy przechodzi w przeciętność, aż pojawia się znowu, jak w All Nightmare Long, bardzo dobry refren, nośny, chwytliwy, naprawdę przyzwoity. Lecz później znowu mamy do czynienia z syndromem Death Magnetic.
"Judas lives inside this vow
I've become your new god now"
NAJGORSZY chyba moment płyty. Pośród nudnych, niepotrzebnych, wymuszonych solówek tragiczne wejście wokalu dopełnia czarę goryczy. A szkoda, bo znowu świetny refren został zmarnowany.
Dobrze pamiętamy, że Metallica ma na koncie bardzo dobry Orion i genialny, doskonały The Call of Ktulu, czyli utwór instrumentalny powinien jakiś poziom trzymać. Tymczasem... jeden. JEDEN. TYLKO JEDEN riff z tego całego zalewu wymuszenia, słabości wyróżnia się na plus. O tyle dobrze, że riff ten jest dominującą częścią tej "kompozycji", jednak panuje tu totalny chaos. Suicide & Redemption brzmi jak jakaś nieudana jam session, utwór nagrany wyłącznie po to, żeby Trujillo i Ulrich mogli dostać parę sekund na pokazanie swoich umiejętności. Ale do kwestii "umiejętności" niewysokiego Duńczyka jeszcze wrócę w podsumowaniu.
My Apocalypse zamyka album w stylu... średnim. Przeciętny, nijaki riff, utwór w szybkim tempie, niby nie nuży, aż do... oczywiście, środkowej sekcji. Jest lepsza niż ta w The Judas Kiss np., ale i tak nie ma się czym chwalić. No i ostatni "riff" płyty i wykrzykiwane przez Hetfielda słowa pozostawiają zdecydowany niesmak.
Po bardzo przyjemnym początku robi się dosyć przeciętnie, a co najgorsze, nierówno. Generalnie można, i chyba trzeba, dojść do pewnego zasadniczego wniosku. Płyta jest niesamowicie wykalkulowana. Bo cóż tu mamy? "Hej, mamy nowego basistę, trzeba to pokazać" - fragment Cyanide. Utwór nr 4 na płycie - metalowa półballada, zgodnie z dotychczasową tradycją (Fade to Black, Sanitarium, One, Unforgiven I i II). A do tego TU III. I oczywiście mnóstwo SOLÓWEK. Bo na to fani narzekali. Że nie było. To będziemy męczyć bułę ile się da, napchamy płytę do ponad 70 minut, żeby tym razem nie było narzekania. Oczywiście, próby powrotu do szybkiego łojenia słychać np. w My Apocalypse, ale nie są to najlepsze próby. Zaś Ulrich... no cóż, poza monotonnym łupaniem nie prezentuje sobą nic. Są momenty, w których chciałoby się widziec w Metallice za garami Lombardo, Hoglana czy innego, bardziej kreatywnego perkusistę z okolic thrashowych. Facet nie ma zupełnie pomysłu na granie i już.
Ocena... No, tu jest ciężka sprawa. Bo de facto Death Magnetic to dwie płyty - jedna świetna, z mnóstwem chwytliwych riffów, nośnych refrenów pełnych rockowego feelingu, a druga to wymuszona próba zadowolenia fanów bardziej thrashowych dokonań. Gdyby wywalić z pół godziny materiału, zostawić te elementy, które naprawde zasługują na uwagę, dostalibyśmy naprawde ZNAKOMITĄ płytę Metalliki. A tak, pozostaje niedosyt. Dawno żadna płyta nie wywołała we mnie tak skrajnych odczuć.
I ciągle w głowie słyszę refreny ANL i TJK... a przecież to nie są dobre utwory! Tu właśnie leży paradoks...
5/10
3 komentarze:
jako makkuro, podpisuję się po powyższym jedną i pół ręką, zostawiając sobie drugie pół na detale powiązane z kwestią gustu.
Recenzja jest ciekawa, dobrze przemyslana, pisana z pasja ktora pozazdroscic mozna autorowi. Good work. Pisz nastepny stuff :)
Płyta jest bardzo słaba. Słucham jej raz na rok i jestem po kolejnym obcowaniu z tym wątpliwej jakości dziełem. Stracone 70 minut życia, dla mnie to gniot
Prześlij komentarz