Tekst o Taxi Driver był taki długi, bo była to dokładniejsza analiza filmu, który zrobił na mnie ogromne wrażenie i uważam go za naprawdę ważny. Generalnie recenzje filmów nie będą takie długie, a już na pewno nie będę pisał streszczeń fabuły, gdyż mija się to z celem. Dlatego też poniższa recenzja będzie znacznie krótsza.
Wyjaśnijmy sobie kilka rzeczy na sam początek. Uwielbiam dobre kino gangsterskie, uwielbiam filmy Tarantino
(no, przynajmniej do Jackie Brown włącznie), uwielbiam Willema Dafoe, lubię, gdy film akcji przy okazji ma coś ciekawego do powiedzenia poza paroma strzelankami. Lubię także irlandzki akcent, hehe. Także jak widać, pochodziłem do Świętych z Bostonu z dużą nadzieją na ciekawy, trzymający w napięciu seans, ale okraszony odrobiną refleksji. Przeczytawszy parę dobrych opinii (porównania do Reservoir Dogs czy Pulp Fiction), rzuciwszy okiem na filmweb (nie, żebym jakoś specjalnie ufał gustom internautów tam umieszczających swoje opinie, ale zawsze to jakiś miernik) i zobaczywszy wysoką średnią (8,19/10 w momencie gdy piszę tę recenzję), nastawiłem się bardzo pozytywnie.
Plusy? Może pomysł, wprawdzie trochę tu Taxi Drivera, trochę Batmana, trochę różnych innych filmów o samotnych mścicielach, ale ogólnie ma to jakiś potencjał. Z kolei Willem Dafoe dwoi się i troi, żeby dodać trochę od siebie dla swojej postaci. A postać ta jest napisana skrajnie karykaturalnie - agent FBI, homoseksualista, uwielbia muzykę klasyczną i operę, człowiek wszechwiedzący, na podstawie marginalnych poszlak od razu dochodzi do rozwiązania (prócz jednej sytuacji, po której idzie się upić). I biorąc pod uwagę to, co musi tutaj robić (w tym jedna scena w końcówce... ale to trzeba zobaczyć), należy się trochę szacunku. Facet wypełniający rolę włoskiego kumpla dwóch młodych Irlandczyków jakiś tam potencjał komiczny ma. Od strony technicznej twórcy też starają się coś ciekawego pokazać...
Ale to nie wychodzi. Już denerwujące cięcia we wstępie, podczas napisów drażnią, niszcząc (i tak
dość wątpliwy) komiczny charakter pierwszych ujęć. Fabuła to zlepek przeróżnych klisz zebranych z rozmaitych dokonań kina akcji (i to niekoniecznie nawet tych udanych), spojonych wątpliwymi motywacjami bohaterów. A ci, w ogromnej większości zagrani są przeciętnie, słabo, lub żenująco (szczególnie ciemnowłosy brat wypada tragicznie). Zresztą, skoro rolę w tym filmie dostał Ron Jeremy, to świadczy, że brali kogo się tylko dało, hehe. Dyskusyjny może być teledyskowy charakter wielu scenek, jednak jak dla mnie (w tym wypadku) ten zabieg służy tylko sztucznemu przedłużeniu ujęć, które lepiej wypadłyby w normalnym trybie narracyjnym.
Największy minus tego filmu to absolutnie nieudana próba zrobienia strzelaniny "z przekazem". Próba połączenia religii, problemu podwójnej moralności i ogólnie przestępczości zorganizowanej niszącej zachodnią cywilizację nie daje rezultatów w wyniku słabości realizacji tych pomysłów. Najmniejsza refleksja nie trafia do głowy, a nawet gdy pojawia się nadzieja, że jednak może być z tego coś więcej, pojawia się kolejna porcja klisz i żałosnych żartów. A już sama końcówka potwierdza, że to nie miała być w założeniu parodia (to by trochę wyratowało ten film) , ewentualnie można mówić o autoparodii w tym samym filmie.
Dobrych chęci twórcom nie można odmówić. Widać inspiracje Scorsese i Tarantino, trochę Luca Bessona z okolic Leona Zawodowca, jednak brak w tym mistrzowskiej ręki wyżej wymienionych twórców, tak więc zostajemy z filmem o pewnym potencjale, jednak totalnie spartaczonym. Da się to oglądać, ale nie ma w tym nic choćby niezłego. Spore ambicje dały mniej niż przeciętny efekt. Ogromny zawód.
I tak się zastanawiam - czy to ze mną coś nie w porządku? Skąd taka wysoka średnia ocen na filmweb.pl? Skoczyłem na rottentomatoes, żęby porównać, a tam... paręnaście procent pozytywnych recenzji. Uff, jednak nie jest ze mną tak źle.
Ocena: 4/10 (za dobre chęci głównie, i pojedyncze udane momenty)
Wyjaśnijmy sobie kilka rzeczy na sam początek. Uwielbiam dobre kino gangsterskie, uwielbiam filmy Tarantino
Plusy? Może pomysł, wprawdzie trochę tu Taxi Drivera, trochę Batmana, trochę różnych innych filmów o samotnych mścicielach, ale ogólnie ma to jakiś potencjał. Z kolei Willem Dafoe dwoi się i troi, żeby dodać trochę od siebie dla swojej postaci. A postać ta jest napisana skrajnie karykaturalnie - agent FBI, homoseksualista, uwielbia muzykę klasyczną i operę, człowiek wszechwiedzący, na podstawie marginalnych poszlak od razu dochodzi do rozwiązania (prócz jednej sytuacji, po której idzie się upić). I biorąc pod uwagę to, co musi tutaj robić (w tym jedna scena w końcówce... ale to trzeba zobaczyć), należy się trochę szacunku. Facet wypełniający rolę włoskiego kumpla dwóch młodych Irlandczyków jakiś tam potencjał komiczny ma. Od strony technicznej twórcy też starają się coś ciekawego pokazać...
Ale to nie wychodzi. Już denerwujące cięcia we wstępie, podczas napisów drażnią, niszcząc (i tak
Największy minus tego filmu to absolutnie nieudana próba zrobienia strzelaniny "z przekazem". Próba połączenia religii, problemu podwójnej moralności i ogólnie przestępczości zorganizowanej niszącej zachodnią cywilizację nie daje rezultatów w wyniku słabości realizacji tych pomysłów. Najmniejsza refleksja nie trafia do głowy, a nawet gdy pojawia się nadzieja, że jednak może być z tego coś więcej, pojawia się kolejna porcja klisz i żałosnych żartów. A już sama końcówka potwierdza, że to nie miała być w założeniu parodia (to by trochę wyratowało ten film) , ewentualnie można mówić o autoparodii w tym samym filmie.
Dobrych chęci twórcom nie można odmówić. Widać inspiracje Scorsese i Tarantino, trochę Luca Bessona z okolic Leona Zawodowca, jednak brak w tym mistrzowskiej ręki wyżej wymienionych twórców, tak więc zostajemy z filmem o pewnym potencjale, jednak totalnie spartaczonym. Da się to oglądać, ale nie ma w tym nic choćby niezłego. Spore ambicje dały mniej niż przeciętny efekt. Ogromny zawód.
I tak się zastanawiam - czy to ze mną coś nie w porządku? Skąd taka wysoka średnia ocen na filmweb.pl? Skoczyłem na rottentomatoes, żęby porównać, a tam... paręnaście procent pozytywnych recenzji. Uff, jednak nie jest ze mną tak źle.
Ocena: 4/10 (za dobre chęci głównie, i pojedyncze udane momenty)